Powoli i z wielkim mozołem Silvie ciągnęła Matta na swoim grzbiecie. Kopyta były brudne, od piachu i błota, a sam Matthev wyglądał jak potwór z bagien. Słońce prażyło, choć to trochę dziwne na obecną porę roku. Klacz prawie padała na ziemię, ale dobra aura Mattheva postawiała ją na nogi.
~*~
Na horyzoncie pojawił się zarys budynku. Chłopak poklepał klacz po szyi i powiedział:
- No, spokojnie. Patrz tam, cywilizacja!- pokazał na budynki, wrzeszcząc. Bolało go już krocze, ponieważ nie miał siodła, a lejce i uzdę zrobił ze starego sznurka. Kopytka klaczy były zdarte; okropny stan. Czaprak to stary worek po ziemniakach, znaleziony koło wysypiska. Ponaglił ją trochę i mimo bólu klacz pocwałowała w kierunku... Stajni? Matt poprzyglądał się ciemnym kształtom w oddali. To ośrodek jeździecki. Tam mogą obejrzeć Silvie, a potem wróci do wędrówki.
Po jakiś dziesięciu minutach znalazł się koło...
- Hala skokowa.- przeczytał na głos. Zsiadł z konia i poszedł rozejrzeć się po ośrodku. Wziął lejce w rękę i zaczął iść w kierunku drewnianych domków
- Hallo? Jest tu ktoś?- spytał. Wokół niego była tylko głucha cisza. Wkońcu chrzęst kopyt i rżenie konia przerwało ten stan. Obrócił się i skierował swój wzrok na Silvie.
- To ty, kochana?- powiedział. Usłyszał chrząknięcie za plecami. Popatrzył się przez ramię. Stał tam jakiś człowiek.
- Kim jesteś? Należysz do Longfield Centre?- powiedziała postać, krzyżując ręce na piersi.
- Jestem...- zawahał się. A jeżeli oglądała telewizję- Jestem Seevay. I...N-nie. Jestem tu przypadkowo.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz