Wysiadłam z samochodu stojącego na podjeździe szkoły. Było jeszcze bardzo wcześnie, koło 5 rano, ale parę osób chodziło już wokół gmachu. Mój tata też wysiadł z auta i podszedł do mnie poprawiając zwój wojskowy mundur.
-Baw się dobrze, Natasza.-powiedział całując mnie w czubek głowy jak małą dziewczynkę. Uśmiechnęłam się i zasalutowałam mu perfekcyjnie przykładając wyprostowane dwa palce nad prawym uchem do brzegu mojej czapki, bo, jak wiadomo, "Do pustej pały się nie salutuje".
-Tak jest, Kamandir!-powiedziałam, a ojciec poczochrał mnie po włosach.
-Baw się dobrze, Natasza.-Powtórzył i westchnął. Przytuliłam go na pożegnanie i poszłam wyprowadzić Króla z przyczepy. Tata pomógł mi wszystko ogarnąć, a ja poszłam do szkoły, gdzie, o dziwo, zastałam dyrektorkę na nogach, i załatwiłam z nią wszystkie ważne sprawy. Szłam właśnie w górę, po schodach, szukając odpowiedniej klasy, gdy nagle się potknęłam i narobiłam dużo rumoru.
-A niech wos czort...-rzuciłam pod adresem schodów i podniosłam się. Poszłam dalej w górę, gdzie nagle na kogoś wpadłam.
-Hej, uważaj...-powiedział jakiś chłopak.
-Przepraszam.-powiedziałam podnosząc się i podając mu rękę. Zauważyłam, że mierzy mnie wzrokiem.-Coś nie tak?-spytałam.
-Nie, nie...-odparł szybko.-Jestem Matthev.-przedstawił się podając mi dłoń.
-Natasza, czyli Natie.-powiedziałam uśmiechając się i ściskając jego dłoń.
Matthev?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz