środa, 7 stycznia 2015

Od Ethana C.D Raven

-"Wspaniały koń"- przeszło mi przez myśl kiedy Raven wyprowadziła tego bydlaka z boksu. Wspaniała szyja, wspaniałe kopyta, wspaniale nogi. Muszę przyznać, że jest to jedyny nie-marny kabanos jakiego w życiu widziałem. Koń, nie chucherko. Oczywiście nie raczę tym sposobem obrażać moją Vacadollę o nie. Ona nadrabia charakterem. Kiedy tak obserwowałem jak dziewczyna stara się wdrapać na Dragon'a zauważyłem jak ktoś wbiega do stajni i krzyczy moje imię. Potarłem skronie myśląc -"Chol*ra, to pewnie Diana"- ale ten, kogo zobaczyłem nie był Dianą w 100%. Szczerze się ucieszyłem, kiedy to okazało się, że biegnie sylwetka męska. Jednak radość moja nie mogła trwać długo, ponieważ okazało się, że to Joe, nasz stajenny. Pamiętam dokładnie, co mu powiedziałem "nie tykaj mojego konia i nie kontaktuj ze mną, chyba, że stanie się coś naprawdę złego". A więc coś musiało się stać z moim koniem. Kiedy zdyszany dobiegł do mnie z trudem wymówił po raz ostatni moje imię. Ruszyłem sprintem trącając go ramieniem, na co zareagował padnięciem na podłogę. Pokonanie dystansu między jedną stajnią, a drugą zajęło mi pół mi nuty, jednak mnie się wydawało, że to wieczność. Było to takie uczucie, jak za zwyczaj miewa się w snach, biegniesz jakby w smole, nie potrafisz dotknąć celu. Kiedy już dobiegłem do boksu Vacadolli stanąłem jak wryty. Moja klacz leżała dusząc się ostatkami życia. Klęczał przy niej weterynarz i głaskał ją po spoconej szyi. Spojrzał na mnie i pokiwał przecząco głową. Krew spłynęła z mojej twarzy. Stałem się tak blady, że zakręciło mi się w głowie i upadłem na świeżą (za pewnie dzisiaj zmienianą) słomę. Vacadolla otworzyła z trudem oczy i spojrzała na mnie. Ona się nie bała. Uniosłem rękę i dotknąłem jej psyka. Przymknęła oczy na chwilę, po to, aby zaraz potem ponownie je otworzyć już z coraz bardziej zamglonym wzrokiem.
-Już nie będziesz brać leków, obiecuję -wyszeptałem. Nagle na moim ramieniu spoczęła dłoń weterynarza. Podniosłem się i wyszeptałem:
-Zrób to.- lekarz posłusznie wykonał polecenie
 i wbił igłę w szyje Vac. Zrobiłem krok w tył, ktory był tylko zwiastunem szaleńczego biegu gdziekolwiek. 

~Jakiś czas później~

Moje gdziekolwiek znalazło się w lesie, na polanie. Nie wiem ile biegłem, wiem, że gdybym mógł biegłym dalej. Niestety moje nogi najzwyklej w świecie odmówiły posłuszeństwa. Kiedy ległem pod drzewem nie było już nic. Tylko pustka. 

Raven?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz